Gdy tylko
słyszę to słowo, to aż mną trzęsie, nie spodziewałam się, że to może tak
wyglądać. U Frania ząbkowanie ma straszliwy przebieg, zaczyna się na ok. 2
miesięcy przed pojawieniem się ząbka i przychodzi falami. 2-3 dni horroru,
później kilka dni spokoju i tak w kółko. Burzy nam to codzienną rutynę i wszelkie
próby nauczenie Frania samodzielnego zasypiania w swoim łóżeczku. Za każdym
razem gdy wreszcie osiągniemy mały sukces przychodzi ząbkowanie i znowu
wszystko zaczynamy od nowa.
Jeśli
obserwujecie nas na Instagramie, to wiecie że w maju z okazji naszej 4 rocznicy
ślubu i moich 30 urodzin wyskoczyliśmy na cztery dni do Pragi. To był nasz
pierwszy taki wypad z Franiem, ale nie pierwszy w ogóle. Ze mnie jest taki typ
człowieka co go nosi i nie lubi siedzieć w miejscu. Zwykle jednak takie kilkudniowe
wypady organizowaliśmy z 2-3 miesięcznym wyprzedzeniem, tym razem wszystko
poszło na żywioł.
Nie
wierzę, że to piszę, ale jeszcze rok temu gdyby mi ktoś powiedział, że będę
szukać okularów przeciwsłonecznych dla Frania, to bym się zaśmiała. Bo po co
dziecku okulary przeciwsłoneczne, przecież sama używam ich głównie gdy prowadzę
samochód, a tego mój syn na pewno robić nie będzie ;).
Patrzę na
mojego synka i napatrzeć się nie mogę. Zachwycam się każdym jego westchnięciem,
miną, spojrzeniem i oddechem. Zachwycam się, bo to moje dziecko, mój ukochany,
najwspanialszy synek, najpiękniejszy i najsłodszy, ale nie tylko dlatego.
Jeszcze bardziej zachwyca mnie jego umysł chłonący wszystko wokół, wolny od
uprzedzeń, niewiedzący czym jest wstyd i konwenanse, czekający aż ktoś go
ukształtuje.
Bardzo przykro
mi to przyznać, ale nie mam nic, zupełnie nic, żeby wytłumaczyć fakt, że dałam
ciała, czy jak kto woli d*** na całej linii. Nawaliłam na tak wielu polach, że
aż głupio mi o tym pisać, więc się przyznaję i kajam przed wami drodzy
czytelnicy.