Czy wakacje z dzieckiem mogę być udane?
września 30, 2015
Gdybyście
zadali mi to pytanie 3 tygodnie temu, od razu odpowiedziałabym: „Oczywiście, że
tak!”. Niestety dużo się do tego czasu zmieniło. Żeby to jednak wytłumaczyć,
zacznę od początku. Kiedy niespełna rok temu kupowałam wymarzone bilety
lotnicze na Cypr, byłam przeszczęśliwa, cały rok marzyłam o tym wyjeździe. O
wspólnych dwóch tygodniach z moimi ukochanymi chłopakami. Gdy w kwietniu Franek
po raz kolejny chorował, myśl o wakacjach dodawał mi siły. Gdy w lato wszystko
się sypało i nic nie chciało się ułożyć, śniłam nocami o piaszczystej plaży i
wspólnych wygłupach w morzu.
Tak mijał mi ten trochę szalony, trochę smutny, ale pełen wspomnień rok. Gdy urlop zaczął się zbliżać wielkimi krokami, ja zaczęłam panikować. Wpierw okazało się, że Wizzair zrobił nas w ch…., że nie ma już czegoś takiego jak priorytet wejścia na pokład, tylko wybiera się miejsce w trakcie odprawy. Gdy się zorientowałam, nie było gdzie usiąść i w drodze powrotnej mieliśmy siedzieć rozdzieleni. Jedno z nas w jednym rzędzie samo, drugie w innym z Franiem na kolanach ;(. Czasu na pakowanie nie miałam w ogóle, jedna babcia po operacji nogi, druga z prababcią w szpitalu i remontem na głowie, a my z M wiecznie zajęci, bo przed wyjazdem ciągle coś było do zrobienia w pracy. Ostatecznie walizki były gotowe 5 godzin przed odlotem, a ostatnie pranie wstawiałam w sobotę rano. Przy okazji nerwów zdążyliśmy się z M strasznie pożreć, więc atmosfera w domu była cudowna, a ja latałam jak nabuzowania w panice, że czegoś zapomnę.
W
niedzielę wstaliśmy przed 4 i ruszyliśmy na nasze upragnione wakacje. To co
działo się na lotnisku przemilczę, bo szkoda moich nerwów. W każdym razie o 11
czasu lokalnego, wylądowaliśmy szczęśliwie w Larnace i pełni zapału ruszyliśmy
na podbój wyspy. Hotel, który wybraliśmy okazał się świetny. Mieliśmy do
dyspozycji duży, przestronny apartament z aneksem kuchennym, tarasem i osobną
sypialnią. Poza tym na miejscu był wielki basen, sporych rozmiarów brodzik dla
dzieci i jacuzzi, wszystko w pięknej, pełnej palm i kwiatów scenerii. W okolicy
najpiękniejsze cypryjskie plaże, biały piaseczek, turkusowa woda i leżaki, żyć
nie umierać.
Pierwsze
3 dni były niczym idylla, Franek szalał w basenie lub morzu, pełen energii,
radosny i uśmiechnięty, mimo idących ząbków. W środę zaniepokoiła mnie niewielka
zmiana na jego języku. Nigdy takich nie miał, ale afta to przecież nie powód do
paniki. Postanowiliśmy, że następnego dnia w doradzę na Nissi Beach odwiedzimy
aptekę. Nie przewidzieliśmy tylko tego, że następnego dnia nastąpi apogeum!!! Jakby
nam ktoś podmienił dziecko. Franek stał się marudny, nic go nie cieszyło, nie
chciał wejść do basenu, nie chciał się bawić, nie chciał praktycznie nic jeść i
na wszystko reagował płaczem. Jednym słowem horror.
Ruszyliśmy
więc taksówką do apteki z Franiem na kolanach, bo w tym kraju nikt o fotelikach
w taksówkach nie słyszał, o zapinaniu pasów też chyba nie specjalnie. Na
szczęście pas udało mi się wyszarpać zza tylnej kanapy i posadziłam Frania na
kolanach, zapinając go tylko w pasie, gdyż tak było choć trochę bezpieczniej.
Ale co mogliśmy zrobić, bez Frania jak wytłumaczylibyśmy co nam potrzeba. Ani
nasz angielski, ani napotkanych farmaceutów nie była aż tak zawansowany, że by
przekazać im, że nasze dziecko ma zapalenie jamy ustnej. Kupiliśmy zestaw leków
i ruszyliśmy spacerem na plażę. Nissi Beach jest cudowna, morze w tym miejscu
jest ciepłe i dość płytkie, więc można sobie w nim spacerować lub wygłupiać się
godzinami, wymarzone miejsce do kąpieli z dziećmi. Jednak Franuś nie chciał nawet wejść do wody,
dopiero gdy już wychodziliśmy, zainteresował się drewnianym podestem i biegał
na nim przez 30 minut, a my nie oponowaliśmy, bo pierwszy raz tego dnia się
śmiał i zapomniał o bólu.
Leki
niestety nie pomagały tak bardzo jakbyśmy chcieli i z każdym dniem wydawało się
być coraz gorzej. Ponieważ Franuś nic nie jadł oprócz lodów, zaczęłam go karmić
piersią w dzień, pomimo tego, że dużo mnie kosztowało odzwyczajenie go od tego.
Gdy w sobotę przestał również jeść lodu, postanowiliśmy kupić mu soczki dla dzieci.
Specjalnie wybraliśmy te o jak najbardziej neutralnych smakach, czyli z brzoskwinią,
marchewką lub bananem. Odpuściliśmy sobie natomiast owoce kwaśne, które mogłyby
podrażnić maluszkowi podniebienie.
W
sobotę było najgorzej, leki przeciwbólowe trochę pomagały, ale momentami
płakałam razem z Franiem tuląc go w ramionach. Nie mogłam patrzeć jak mój
ukochany synek cierpi. Mam straszne wyrzuty sumienia, że go nie dopilnowałam,
że pozwoliłam mu włożyć brudną rączkę do buzi i to skończyła się tak strasznie
dla niego.
Ponieważ
w niedzielę mieliśmy ruszać dalej, postanowiliśmy po drodze odwiedzić dyżurujący
szpital. Na miejscu okazało się, że na Cyprze przyjemność ta kosztuję 10 euro.
Taka opłata nazwijmy to manipulacyjna czy jakoś tak. Lekarz, który obejrzał
Frania, niestety nie chciał się wypowiedzieć na temat jego stanu i odesłał nas
do innego szpitala, ponieważ w tym nie było pediatry. W kolejnym szpitalu
udaliśmy się prosto na oddział pediatryczny, gdzie Franio został przebadany i
lekarka potwierdziła diagnozę, którą już znaliśmy. Dodała jeszcze, że leki mogą
trochę uśmierzać ból, ale tego typu infekcja wirusowa trwa 10 dni i nic na to
nie poradzimy, więc, jak to ładnie wyjaśniła, musimy się uzbroić w cierpliwość.
Na szczęście Franio pił soczki, był karmiony piersią oraz nie miał oznak
odwodnienia, więc nie musieliśmy zostać w szpitalu.
Kompletnie
zdołowani, zmęczeni i zrezygnowani ruszyliśmy w dalszą drogę, zatrzymując się
jedynie na niewielkie zakupy, aby zrobić zapas wody i soczków dla małych dzieci
na najbliższe kilka dni. Mieliśmy zamiar zwiedzać góry Trodos, co w pewnym
wymiarze nawet nam się udało. Plany zmienialiśmy z dnia nadzień dostosowując je
do sytuacji, która łatwa nie była.
Poniedziałek,
był chyba jeszcze gorszy niż sobota. Franek miał straszny humor, był zmęczony
chorobą, przebytymi kilometrami i zmianą otoczenia z morskiego na górskie. Na
szczęście z każdym kolejnym dniem było coraz lepiej i w środę mogliśmy wreszcie
odstawić leki przeciwbólowe. Biedaczek przestał się budzić w nocy z krzykiem i
zaczął powoli przyjmować stałe posiłki. Kiedy w niedzielę wracaliśmy do Polski,
po chorobie nie było śladu.
Przeżyliśmy
to razem i wyszliśmy z tego na pewno silniejsi i bardziej związani jako
rodzina. Daliśmy radę, choć było naprawdę ciężko, zarówno to przetrwać, jak i
się z tym pogodzić. Cały rok marzyliśmy o tych wakacjach, ale życie nam
pokazało, gdzie ma nasze plany ;(. Ostatecznie uważam urlop za udany, ponieważ wreszcie
mieliśmy czas tylko dla siebie. I gdy w poniedziałek M poszedł do pracy, bardzo
nam go z Franiem brakowało.
Dlatego
dalej uważam, że wakacje z dzieckiem mogą być udane. Jednak gdy w niedzielę rodzice
spytali czy nie chcielibyśmy następnym razem jechać z nim, pomyślałam, że nie
jest to głupi pomysł. Gdy oni zajmowaliby się Franiem, my mielibyśmy trochę
czasu dla siebie. Muszę poważnie wziąć ten pomysł pod rozwagę, planując kolejne
wakacje.
Franuś
nie odstępował mnie na krok
Nasz
hotel
Plaża obok hotelu
Moja
wymarzona Nissi Beach
Widok
na góry Trodos
Piękna
i malownicza Lefkara
Wszędobylskie cypryjskie
koty
7 komentarze
No to wakacje udane jak nie wiem co;) czytam i mysle a moze za male dzieci mamy na takie podroze? U nas podobnie pierwsze 2dni brak jedzenia brak picia potem doszedl kaszer katar i mala gala goraczka ale na goraczke katar i kaszel wszystko mialam wiec po jednym dni bylismy zdrowi. A wiem ile nerowo to kosztuje;) ale jednak stwierdzam ze wakacje wszystkim nam sie przydaly ;)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne miejsca i przepiękne widoki, jednak ta cała historia z chorobą Frania straszna. Strasznie mi przykro, że tak się zdarzyło. Wiem ile kosztuje rodziców złe samopoczucie dziecka, a tu jeszcze obcy kraj, język. Byliście bardzo dzielni.
OdpowiedzUsuńWidoki śliczne i zapierające dech w piersiach. Szkoda, że Franio miał taka przykrą przygodę :( Powiem Ci bez wahania: Zabieraj rodziców na następną wycieczkę ;) Będziesz miała okazję iść z mężem na randkę :)
OdpowiedzUsuńBiedny maluszek, musieliście się umęczyć.. Cypr to wspaniałe miejsce, my byliśmy tam w podróży poślubnej, i z chęcią odwiedziłabym to miejsce jeszcze raz :)
OdpowiedzUsuńZapalenie jamy ustnej jest okropne. To straszny ból. Kilka dni po pierwszych urodzinach Zosi,ona złapała takie zapalenie. To był koszmar. Gorączka 40 stopni przez 3 dni. Całe szczęście skończyło się na antybiotyku i po 10 dniach było po chorobie. Wiem przez co przeszliście i współczuję. Do tego jeszczę na upragnionych wakacjach. :(
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki aby już choroba nie wróciła i abyście kolejny wolny czas spędzili bez takich atrakcji.
Pozdrawiam 😙
Ja jedtem taka dziwaczka,ze nigdy z maluchem bym nie jechala zagranice wlasnie ze wzgledu na choroby i ewentualna bariere jezykowa... balabym sie,ze cos mu zaszkodzi. Polska toco innego.
OdpowiedzUsuńAle nie sluchaj mnie,ja to taka matka kwoka,malo wyluzowana:-)
Współczuję, ale niestety każdy wyjazd z małym dzieckiem niesie ze sobą ryzyko. Zdarzają się choroby, zmiany miejsca też dla dzieci bywają trudne do akceptacji. Nie mniej jednak uważam, że wakacje to czas dla całej rodziny i nigdy nie wyjadę na wczasy zostawiając dziecko pod czyjąś opieką.
OdpowiedzUsuń